Precyzyjny. Skromny, wręcz nieśmiały. Chwilami drażniący. Dla jednych ponury, zgryźliwy dla innych człowiek z wielkim poczuciem humoru. Zgorzkniały romantyk. Facet o wiecznie zmarszczonym czole, zmęczonym spojrzeniu i z papierosem w dłoni. Wszyscy mówią o jego zapowiedzi rozstania się z kinem, ale nikt w nią chyba tak naprawdę nie wierzy.
To niedowierzanie dało się odczuć choćby na spotkaniu w warszawskim Klubie Księgarza. „Czy naprawdę nie będzie już Pan robił filmów, czy to nie jest jakiś dowcip, a może to drwina z nas widzów?” – takie było przecież pierwsze pytanie. Kieślowski obruszył się na to podejrzanie i raz jeszcze potwierdził swój zamiar: „Ludzie wyobrażają sobie, że praca reżysera to coś fantastycznego. A to jest harówa. Robienie filmów nudzi mnie. Zawsze prawdę mówiąc, nudziło mnie”. Ta odpowiedz nie zadowoliła słuchaczy, więc zniecierpliwiony Kieślowski, odpowiadając jednemu z wątpiących, przywołał postać słynnego sprintera: „Widział pan twarz Carla Lewisa, gdy przegrał na ostatnich lekkoatletycznych mistrzostwach świata. Kiedyś zdobywał wszystkie medale. Gdy patrzyłem na jego twarz, twarz człowieka przegranego, to pomyślałem, że trzeba wiedzieć, kiedy należy się wycofać”. I dodał po chwili: „Nie należę do tego świata”. Zrozumienie tego zabrało mi wiele lat. Film staje się życiem. Nie chciałem tego, bo to nie jest mój sposób życia. Prawdopodobnie wybrałem fatalny zawód dla swojego charakteru.
Tu mała dygresja. Spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim odbyło się przy okazji promocji książki Stanisława Zawiślańskiego o reżyserze, na zaznajomienie z którą mieliśmy dosłownie pięć minut. Nic dziwnego, że na większość zadawanych pytań Kieślowski odpowiadał początkowo w ten sam sposób: „Odpowiedź jest w książce”, czym okrutnie rozjuszył publiczność, a zwłaszcza jedną z dziennikarek, która po kolejnym „spalonym” pytaniu, zdziwiła się: „To po co pan właściwie przyszedł?”
Kieślowski nie ma dobrej opinii u dziennikarzy, jest trudnym rozmówcą, nie ukrywa swoich niechęci czy irytacji, nikomu niczego nie ułatwia. Na pytanie młodego żurnalisty, dlaczego tak nie lubi ludzi z jego branży Kieślowski odpowiedział: „Nie mam nic przeciwko dziennikarzom. Nie znoszę tylko, gdy nie są przygotowani do rozmów, gdy wypisują bzdury, upowszechniają kłamstwa, poszukują taniej sensacji”.
„A dlaczego jest pan takim pesymistą” – pyta starsza pani. Kieślowski: „Takim się urodziłem. Widocznie mam to w genach”. Otwieram książkę i dopiero w niej znajduję pełną odpowiedź: „Pesymista to jest ktoś taki, kto nie widząc nadziei, rozpaczliwie jej szuka. Pesymista szuka dużo bardziej rozpaczliwie niż optymista, ponieważ dla optymisty nadzieja jest czymś oczywistym. Dla pesymisty jest czymś głęboko nieoczywistym. A ponieważ bez nadziei nie można żyć, wobec tego trzeba ciągle jej szukać. W istocie bycie pesymistą oznacza nieustanne codzienne poszukiwanie nadziei”. Czyż istnieje bardziej przewrotna pochwała pesymizmu?
Młody człowiek pyta na spotkaniu Kieślowskiego „Kim chciałby zostać, gdyby nie został reżyserem? Odpowiedź zaskakuje pytającego. „Chciałbym zostać chirurgiem”. Dlaczego? „Spotkałem chirurga, który nie nudził się w pracy i był szczęśliwym człowiekiem. Dlatego chciałbym być chirurgiem”. Trzeba było widzieć twarz tego młodego człowieka, jak w miarę odpowiedzi rzedła mu mina, a rosło rozczarowanie. Jak to, tylko tyle. Żadnej filozofii, żadnych głębszych skojarzeń?
Z cyklu: „Co by było, gdyby” padło jeszcze jedno pytanie. Okazuje się, że taka zabawa może przynieść ciekawą informację o człowieku. Kieślowski zatem rozminął się w czasie z Ingrid Bergman. To jedyna aktorka, którą chętnie zaangażowałby do swojego filmu, gdyby…
No dobrze, deklaracja deklaracją, a co będzie, kiedy przed reżyserem pojawi się ktoś z genialnym pomysłem na scenariusz i film? „Tematy były, są i będą – odpowiedział Kieślowski – ale nie trzeba się dzielić nimi publicznie. Czasem można o nich porozmawiać ze znajomymi, z przyjaciółmi. Nie trzeba od razu robić filmów”.
Na spotkaniu z laureatem wielu prestiżowych nagród nie mogło zabraknąć pytania o sukces, co to słowo znaczy dla Kieślowskiego? „Sukces to dla mnie osiągnięcie spokoju, nie udało mi się osiągnąć spokoju, a zatem i sukcesu”. Czyż nie o spokojnym życiu marzyła Valentine z „Czerwonego”?
Co będzie robił teraz? „Pojedzie na Mazury, będzie łowił ryby i grał w gry komputerowe”. Zgodnie ze swoimi słowami: „Bo w życiu najważniejsze jest samo życie”.
Artykuł autorstwa Ewy Sobieckiej-Awdziejczyk, zamieszczony w magazynie „Film” (lipiec, 1994 rok, str.81)
Tekst spisany i udostępniony przez Witolda „Syzyfa” Paczkowskiego