Pamiętaj: nic nie musisz!

Chyba nigdy wcześniej Kieślowski nie pokazał człowieka z tak bliska, odsłaniając jego sekrety i intymność. Dzięki temu w „Przypadku” zagwarantował widzom możliwość bardzo osobistej identyfikacji z bohaterem.

– Chyba każdy kiedyś gdzieś się spóźnił, kogoś nie spotkał, chyba każdemu zdarzyło się coś takiego, że jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, ale nie potoczyło – mówił reżyser o idei filmu. Rozważanie osnute wokół teorii przypadku: determinizmu, nieuchronności i zbiegów okoliczności rządzących ludzkim losem są główną warstwą obrazu. – Kiedyś nakręciłem film pt. „Przypadek” i od tego czasu zaczęto uważać, że przypadek to jest coś, co napędza moje filmy, a pewnie i moje życie, że uważam, że przypadek jest najważniejszy na świecie. Przypadków jest w moich filmach dokładnie tyle, ile w innych. Ani więcej, ani mniej – prostował jednak Kieślowski, kiedy w kolejnych latach krytycy klasyfikowali go jako deterministę lekceważącego siłę sprawczą człowieka.

Telefon od ojca

„Przypadek” zrodził się z pomysłu streszczającego się w słowach „co by było, gdyby…”. Opowiada trzy warianty życia 24 – letniego Witka Długosza – wychowanego tylko przez ojca pół-sieroty, studenta IV roku medycyny, człowieka u progu dojrzałości. Bohatera poznajemy, kiedy tuż przed śmiercią ojciec mówi mu przez telefon: „Pamiętaj, nic nie musisz”. Tym samym ofiarowuje Witkowi wolność, która okaże się jednak dla niego bardzo obciążającym wyzwaniem. Od tej pory bohater będzie kompulsywnie poszukiwał czegoś, co nada jego życiu sens. Zacznie od wzięcia na studiach urlopu dziekańskiego i wyjazdu z Łodzi do Warszawy.

W momencie, kiedy zziajany Witek wbiega spóźniony na dworcowy peron, żeby dogonić odjeżdżający pociąg, historia zyskuje trzy alternatywne rozwinięcia: komunistyczne, chrześcijańskie i stoickie.

W pierwszym wariancie Witek zaczyna działać w socjalistycznej organizacji młodzieżowej. W drugiej wsiąka w działalność podziemną: pracuje przy powielaczach, kolportuje „bibułę”, udostępnia swoje mieszkanie na spotkania i koncerty drugiego obiegu. W trzeciej wersji nie wstępuje do partii, ale nie składa też podpisu pod listem protestacyjnym w obronie represjonowanych opozycjonistów.

Wszystkie trzy odsłony historii Witka znajdują finał tuż przed wybuchem sierpniowych strajków w 1980 roku.

Trzy rozdeptane kapcie

Najsłynniejsza scena dworcowa w polskim kinie – moment, w którym Witek próbuje dogonić pociąg – kręcona była w specyficznych warunkach. Odtwórca głównej roli, Bogusław Linda, wspomniał: – Powkładali mi do torby jakieś cegły, kamienie, scenę kręciliśmy cały dzień, po kilku godzinach nie miałem już siły biegać. Powiedziałem: „Krzysiek, nie dam rady”. On na to: „Co ty opowiadasz?”. Wziął torbę, spróbował pobiec, wypadł mu dysk. I zmniejszył mi ciężar.

Na planie spotkało się też dwóch mistrzów polskiego kina – Tadeusz Łomnicki (Werner) i Zbigniew Zapasiewicz (Adam). Jak się okazuje, ich filmowy, rozgrywający się w łonie partii konflikt dobrze rymował się z prywatnymi animozjami aktorów. – Mieli na pieńku. Z dużą satysfakcją można było oglądać, jak grają. Każdy z nich prawdy, które miał w tekstach, mówił dziesięciokrotnie bardziej przekonująco – po to, żeby upokorzyć partnera – opowiadał Linda w dokumencie Krzysztofa Wierzbickiego „Różne przypadki” z 2000 roku.

Kiedy Kieślowski miał zrealizowane 80 procent zdjęć, pokazał wstępną wersję filmu Agnieszce Holland i Hannie Krall. Pierwotny zamysł zakładał, że każda wersja losów Witka zostanie nakręcona w inny sposób. Operator, Krzysztof Pakulski, zrealizował ten wstępny plan, ale całości brakowało precyzji narracyjnej. –To, co on nam pokazał, było straszne, okropne! To były trzy rozdeptane kapcie – wspomniała Krall. – Pamiętam, kiedy Krzysztof pojawił się na zdjęciach i powiedział, że robimy przerwę – dopowiadał Maciej Drygas, współpracownik Kieślowskiego. – W jego twarzy było ogromne cierpienie.

Reżyser wyjechał wtedy na wakacje do Japonii. Po powrocie nakręcił jeszcze raz większość zdjęć. – Byłam porażona tym, jak udało mu się wszystko naprawić – wspomniała Holland.

Kij w mrowisko

„Przypadek” zaczął powstawać w marcu 1981 roku, jeszcze w gorączce karnawału „Solidarności”. Wielu artystów, uniesionych chwilowym poluzowaniem pęt wolności słowa, jednoznacznie opowiedziało się po stronie protestujących robotników. Andrzej Wajda nakręcił „Człowieka z żelaza”, film będący właściwie apologią opozycji, nagrodzony w Cannes Złotą Palmą.

Nic dziwnego, że w tej atmosferze „Przypadek” konsternował. W dobie czarno-białych podziałów na „my” i „oni” Kieślowski, na przekór hurra-optymistycznym nastrojom, pokazał bohatera, który równie dobrze mógł zrealizować się jako opozycjonista, komunista, jak i człowiek dystansujący się od polityki, a o tym, po której z przeciwnych stron barykady się znajdzie, zadecydować miał właśnie tytułowy przypadek. Mało tego: we wszystkich wariantach swojego losu Witek zachował wewnętrzną uczciwość i żarliwą ideowość, żył godnie i przyzwoicie. Kieślowski przekonywał tym samym, że proste kategoryzacje redukują i zakłamują skomplikowany i pełen półcieni obraz rzeczywistości. Ale też pokazywał, jak opresyjna polityczna polaryzacja odbija się na jednostce, żądając opowiedzenia się po jednej ze stron i nie pozwalając zachować jej neutralności.

„Przypadek” przybrał do tego postać sumy polskich, powojennych losów. Jest wnikliwym portretem pokolenia pamiętającego poznański Czerwiec ’56, świadomie przeżywającego Marzec ’68. W rodzinnej biografii Witka, jak w soczewce, skupiają się także najważniejsze wydarzenia konstytuujące polską tożsamość: jego dziadkowie walczyli w powstaniu styczniowym i u boku Piłsudskiego, byli świadkami cudu nad Wisłą; ojciec brał udział w wojnie obronnej w 1939 roku w armii gen. Kutrzeby i w wypadkach poznańskich w 1956 roku.

Jak wspominają aktorzy i współtwórcy „Przypadku”, na planie czuć było obecną w społeczeństwie atmosferę napięcia. Członkowie ekipy mieli przekonanie, że realizują film mocno dotykający otaczającą ich rzeczywistość, że są „w samym środku, w centrum wydarzeń”. A jednocześnie, że robią film o „nowej Polsce” – „losie nas wszystkich”.

Marcin Mindykowski, magazyn „Nowy Folder” (sobota, 5 września 2015).

__
Rafał Toborek

Możliwość komentowania została zablokowana.