Panie Boże, bądź!

Interesuje mnie krypto religijność kina; taki jej rodzaj, który wywołuje przeżycie religijne (czyli parareligijne), ale nie odsyła wprost do żadnego z istniejących systemów wiar, wyznań, kościołów – nawet Boga. W tym poszukiwaniu nie chodzi tylko o kolekcjonowanie egzaltowanych wzruszeń; tego wszystkiego, co potocznie kojarzy się z uniesieniami religijnymi i z artystycznym barokiem.

Człowiek nadaje sens.

Bohater „Przypadku” (1981) Krzysztofa Kieślowskiego, Witek, w jednym z hipotetycznych wariantów swego życia przyjmuje chrzest. Imponuje mu siła ducha prześladowanej opozycjonistki, która mówi, że się nie boi, bo życie ma darowane. Słynna modlitwa Witka wyraża stosunek do religii, który Gombrowicz nazywał wiarą w wiarę. Panie Boże, już po wszystkim – modli się Witek, filmowany en face, w scenie, którą uważam za najintymniejszą w całym polskim kinie. – Ochrzciłem się. Jestem tutaj. Tylko teraz proszę Cię , bądź…!

Należę do pokolenia urodzonego wkrótce po wojnie. Dorastałem w świecie podlegającym głębokiej sekularyzacji, nie tylko z powodu komunizmu. W PRL ów komunizm, wywołując opór, umacniał tradycyjną religijność. A jednak w tyle głowy kołatała się myśl będąca podstawą europejskiej nowoczesności: Bóg umarł.

To słynne zdanie Nietzschego zostało źle zrozumiane – tłumaczy włoski postmodernistyczny filozof Gianni Vattimo w książce „Nie być bogiem”. Ono wcale nie musi być wyznaniem ateizmu. Oznacza tylko, że Bóg sam się usunął, tak jak szkolne autorytety usuwają się z życia dorastającego człowieka.

(…)

W następującym po II wojnie światowej potężnym procesie desakralizacji i zhumanizowania religii wielki udział miało kino. Drobny przykład z naszego podwórka – dokument Kieślowskiego „Gadające głowy” (1980), gdzie czterdzieści cztery postacie, od przedszkolaka do stojącej nad grobem staruszki, mówią czego by chciały – pokazuje jak na dłoni proces nadawania życiu sensu. Jaki to ma być sens? Obojętnie?

(…)

Moretti, Dardenne, Loach

To, co najbardziej prowokujące i zastanawiające w kinie Nanniego Morettiego, zawiera się w jego stosunku do Religi, w odrzuceniu jej języka a zaakceptowaniu jej istoty. Myślę, że Moretti zrobił „Pokój syna” (1999) z podobnych powodów, z jakich Kieślowski zrobił „Dekalog” i „Trzy kolory”- aby naruszyć barierę ekskluzywności, wkroczyć na teren zarezerwowany dla religii z własnym, czysto ludzkim przeżyciem spraw ostatecznych. Świadczy o tym scena mszy za zmarłego syna, wybuch rozpaczy i bunt przeciw językowi Kościoła: Bóg chciał, Bóg wziął… Co to w ogóle znaczy?! Doświadczenie bólu prowadzi bohatera, psychoanalityka, poza siebie. I ratunek przychodzi niespodziewanie, z zewnątrz, od drugiej osoby, która na chwile wkracza w życie rodziny. Inni ludzie są w tym filmie pomostem, który prowadzi do jakiegoś ocalenia.

(…)

Moretti – jak Kieślowski – znajduje filmowy odpowiednik pocieszenia; stwarza wspólny mianownik dla wierzących i niewierzących i realizuje to bez metafizycznych ujęć, bez biblijnych cytatów, bez muzycznego patosu. Wystarczyła mu w „Pokoju syna” prosta piosenka Briana Eno.

Od Kieślowskiego droga wiedzie wprost do Jean-Pierrea i Luka Dardennów, dla których był zresztą mistrzem. Już w pierwszych filmach belgijskich reżyserów czuło się, że bliżej im do Dostojewskiego i Bressona niż do Marksa. Nie chodzi w tym filmie o system, tylko o duszę; o uchwycenie momentu, gdy niski status społeczny i czyjeś poczucie wykluczenia przestaje być usprawiedliwieniem.

(…)

Również lewak Ken Loach (o którym Kieślowski mówił, że chciałby podawać mu kawę na planie) należy do mojego filmowego kościoła – nie tylko z powodu pięknej sceny rozgrzeszenia bezrobotnego, mimowolnego przestępcy w „Wietrze w oczy” (1993) (u nas podobną scenę z księdzem mógłby nakręcić Kutz). Bez przekroczenia zastanych reguł, bez walki nie będzie szczęścia – ani wolności. Czy nie na tym polega nie słabnąca lewicowa wiara tego reżysera, żywa aż po jego ostatni film „Klub Jimmyego” (2014), gdzie ludowa, komunistyczna sala tańca jest dziwnie powiązana antagonistycznym węzłem z kościołem?

(…)

Fragment artykułu autorstwa Tadeusza Sobolewskiego. Materiał zamieszczony w magazynie „Kino” (sierpień 2015, str. 54-59). Spisane i udostępnione przez Witka „Syzyfa” Paczkowskiego.

__
Witold Paczkowski

Możliwość komentowania została zablokowana.