Reżyser Krzysztof Wierzbicki poszukuje bohaterów sławnego dokumentu Krzysztofa Kieślowskiego „Gadające głowy” z 1980 r. Jak dzisiaj odpowiedzieliby na pytania: Kim jesteś? Czego byś chciał? – zastanawia się „Gazeta Wyborcza”.
Pomysł był prosty – efekt niezwykły. Konstrukcja filmu mimo pozornej przypadkowości – przemyślana, trzymająca w napięciu, wręcz tajemnicza. Osobom urodzonym pomiędzy rokiem 1980 a 1880, ustawionym od roczniaka, który jeszcze nie umie mówić, do stuletniej staruszki o twarzy jak spękana indiańska maska, Krzysztof Kieślowski zadawał te same pytania: Kim jesteś? Co jest dla ciebie najważniejsze? Czego byś chciał? Tak powstał jeden z najświetniejszych jego filmów – „Gadające głowy”.
Z setek zarejestrowanych wypowiedzi wybrał 44. Uczeń, robotnik, pielęgniarka, ksiądz, pisarz, socjolog, nauczyciel, rzeźbiarz, taksówkarz i ten pan, który mówi: Jestem inżynierem chemikiem, a obecnie piję i wszystko jest w porządku. Warszawski ksiądz od św. Marcina w przekrzywionym berecie, który „żyje na skraju dwóch tajemnic: rzeczywistości naturalnej i religii” i trawestując znane hasło: „Proletariusze, łączcie się”, chciałby, „żeby wszyscy dobrzy ludzie się łączyli, nie przeciwko komuś, ale ku dobremu”.
Filozof chciałby „żyć w świecie, który byłby rzeczywisty, a nie był fikcją i pozorami”. Robotnik chciałby, „żeby była lepsza sprawiedliwość”. Pielęgniarka „chciałaby uratować człowieka”. Rówieśnik Kieślowskiego (1941) „chciałby w życiu coś zmienić, ale nie wie co”. Stuletnia weteranka życia, niedosłysząca pytania, woła: „Ile bym chciała? Chciałabym dłużej żyć! Dłużej żyć!”. Jedne głowy są pełne nadziei, inne pochylone, przytłoczone jakimś ciężarem. Ale wszystkie czegoś chcą, czepiają się jakiejś wiary, małej albo dużej, która może jest złudna, ale bez której życie traci sens.
– Tamten film nie miał dawać przekroju społeczeństwa – opowiada asystent i przyjaciel Kieślowskiego Krzysztof Wierzbicki, który robił „casting” do „Gadających głów”. – Dobieraliśmy ludzi zdolnych do jakiejś syntezy. Krzysztof mówił, że chce pokazać stan umysłów, nie stan żołądków. Tytuł filmu wziął się z przekory wobec artykułów Zygmunta Kałużyńskiego, który zwalczał młode, społeczne kino polskie i wydziwiał, że dokumenty współczesne są nudne, są w nich same gadające głowy.
W latach 90. Wierzbicki namawiał swojego przyjaciela na kontynuację „Gadających głów”. Kieślowski miał mu powiedzieć: Rób, Dziaszku, co ci się podoba. Wkrótce umarł. Minęło siedem lat. Krzysztof Wierzbicki z Jackiem Petryckim postanowili wrócić do „Gadających głów”. Właśnie zaczynają zdjęcia. Chwila znów wydaje się odpowiednia. I okazuje się, że nie ma jednego patentu na nowe „Gadające głowy” – podobny pomysł realizował już kilka lat temu ze swoimi studentami Marcel Łoziński. Jednak projekt Wierzbickiego przewiduje włączenie do filmu również osób filmowanych w 1980 r. Minione 15 lat nie tylko nas postarzały, ale przesunęły w czasie historycznym o kilka epok dalej. Jak z perspektywy nowych doświadczeń Gadające Głowy odpowiedzą na te same pytania?
Wiele z ówczesnych życzeń się spełniło, ale jest w tym pewna ironia. Wierzbicki daje za przykład swojego brata, który był jedną z anonimowych Gadających Głów. W roku 1980 mówił, że najważniejsze jest, żeby każdy człowiek decydował o własnym losie i miał swobodę wyboru. Szybko miał okazję zrealizować marzenie o wolności – wyemigrował do Ameryki. – Bardzo jestem ciekaw – mówi Krzysztof Wierzbicki – co dziś nam powie do kamery.
Co powie „młody inżynier po studiach” (rocznik 1954)? Student Akademii Sztuk Pięknych, który „właściwie jeszcze jest nikim” (rocznik 1959)? Wychowanek domu dziecka, który życzył innym szczęśliwego dzieciństwa (rocznik 1964)? Dziewczynka, która mówi o sobie, że jest „brzydką brunetką”, „nie chce chodzić do szkoły i chce mieć fajne dziecko” (rocznik 1972)? I przedszkolak, który „chciałby być samochodem Syrenką” (rocznik 1977)?
Krzysztof Wierzbicki rozsyła list gończy za Gadającymi Głowami z 1980 r. Pamięta ich twarze doskonale, ale nie zachował nazwisk ani adresów. Ekipa Kieślowskiego nie prowadziła ewidencji: „Przychodziliśmy do szkoły, do fabryki, na uczelnię, umawialiśmy się na zdjęcia z ludźmi, którzy nas interesowali, nie myśleliśmy o przyszłości”.
Gazeta Wyborcza, EP/19 kwietnia 2004