Para, która doskonale się rozumiała, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym (byli przyjaciółmi w pełnym znaczeniu tego słowa). Pierwszy raz spotkali się na planie filmu „Bez końca” z 1984 roku, by pracować razem przez następne kilkanaście lat przy realizacji takich dzieł, jak „Dekalog”, 1988 (była to współpraca szczególnie owocna, gdyż cykl składał się z dziesięciu odcinków plus wersja kinowa części piątej i szóstej), „Podwójne życie Weroniki” z roku 1991 oraz „Trzy kolory” z lat 1993-1994 (również cykl, w tym wypadku trzech filmów).
Ich wzajemna relacja opierała się na zaufaniu. Chodziło szczególnie o Kieślowskiego, który wówczas w swoich filmach wykorzystywał muzykę w charakterze tła, podkładu mało wyróżniającego się spośród obrazów filmowych. Jego wiedza o znaczeniu i roli muzyki w filmie była niewielka. Kieślowski skupiał się na stronie wizualnej filmu oraz jego wymowie ideologicznej, czy politycznej. Było to podyktowane również tym, iż wcześniej realizował filmy dokumentalne, nastawione przede wszystkim na obserwację rzeczywistości, a nie na kreowanie własnej. Muzyka nie pełniła równoprawnej roli w dziele filmowym. Postanowił więc dać swobodę twórczą kompozytorowi. Preisner nadał filmom reżysera nowego wymiaru. Począwszy od filmu „Bez końca”, poprzez kolejne dzieła, aż do momentu kulminacji ich współpracy w postaci trylogii „Trzy kolory”, obserwujemy wzrastające znaczenie warstwy dźwiękowej. W coraz większym stopniu muzyka przejmuje szereg funkcji dramaturgicznych. Może nie tylko synchronicznie towarzyszyć warstwie wizualnej, ale uzupełniać i pogłębiać jej wyraz.
Wpływ Preisnera na filmy Kieślowskiego widoczny jest również w warstwie tematycznej utworów. W przedostatniej części „Dekalogu” pojawia się postać kompozytora Van den Budenmayera, która towarzyszy widzom kolejnych filmów reżysera. Jest to rzekomo zapomniany holenderski kompozytor z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku (w rzeczywistości nieistniejący; wymyślony wyłącznie na potrzeby filmu). Swój kompozytorski dorobek Budenmayer zawdzięcza Zbigniewowi Preisnerowi. Sugestia autentyczności jego twórczości jest tym dobitniejsza, że w filmach muzyka ta jest cytowana. Nie jest oczywiście możliwe odnalezienie jej pod owym fałszywym adresem sprzed niemal trzystu lat, lecz nie dlatego, że Budenmayer nie istniał, ale dlatego, że łączy w sobie archaiczną instrumentację z typem ekspresyjności charakterystycznym dla muzyki dwudziestego wieku. Muzyka w filmach Kieślowskiego przekazuje nam to, czego nie jest w stanie przekazać nam obraz: uczucia, emocje. Rzadko pełni ona rolę ilustracyjną; przeważnie uzupełnia i wzbogaca obraz. Informuje nas na przykład często o emocjach bohaterów, które trudno byłoby wyrazić jedynie za pomocą warstwy wizualnej. Szczególnie jest to widoczne w ostatnich filmach tego duetu.
Efekty ich pracy, widoczne w postaci komercyjnego i artystycznego sukcesu, docierały nie tylko do wszystkich zakątków świata filmowego, ale również muzycznego. Płyty z muzyką do filmów Kieślowskiego cieszyły się równie wielką popularnością, jak same filmy. Trudno wyobrazić sobie jak potoczyłaby się współpraca obu artystów, gdyby nie przedwczesna śmierć Kieślowskiego…
Witold „Syzyf” Paczkowski (przedruk z Klubu Miłośników Filmu za zgodą autora tekstu)