Rok Kieślowskiego (1941-1996)

Na początku marca 1987 roku padł pierwszy klaps na planie „Dekalog V”, którą Krzysztof Kieślowski nazwał „Krótkim filmem o zabijaniu”, pojawia się Claude-Marie Tremois z francuskiej Teleramy. „Wiem jedno – napisała – ten film jest arcydziełem. Jest filmem wstrząsającym, którego obrazów nie sposób zapomnieć. Jest coś z Dostojewskiego u Kieślowskiego (…)”.

Kilka lat wcześniej, zdegustowany stosunkami społecznymi panującymi w Polsce, Kieślowski mówił w jednym z wywiadów, że wystarczyłoby, gdyby ludzie kierowali się Dziesięciorgiem Przykazań, a życie wyglądałoby inaczej. W roku 1984, gdy montował „Bez końca” jego współscenarzysta Krzysztof Piesiewicz zagadnął go: „A może byś sfilmował Dekalog?”. Kieślowski roześmiał się, wzruszył ramionami, ale „ziarno zostało zasiane”.

Początkowo Kieślowski zastanawiał się, czy kontekstem do pokazania, jak szczytne zasady funkcjonują w życiu codziennym, nie powinna być polityka. Ale po traumie stanu wojennego Polakom niemal wszystko, co z nią związane, źle się kojarzyło. Jemu także. W wypowiedzi dla półlegalnego konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” (1984) tak określał swoją postawę: „Nie identyfikuję się z programem władzy (jeśli jest taki program), a szczególnie nie mogę pogodzić się z większością jej decyzji. Nie identyfikuję się z programem (czy brakiem programu) i niektórymi działaniami opozycji. Nie identyfikuję się także z programem Kościoła – trzeciej siły. Chcę być niezależny od wszystkich tych sił. Co więcej: jeśli mam poważnie traktować siebie jako reżysera – muszę być niezależny. Takie stanowisko zakłada samotność – być z nikim”.

Kieślowski przystępował do pisania scenariuszy „Dekalogu” rozgoryczony złym przyjęciem filmu „Bez końca” (1985). Regularnie jednak spotykał się z Piesiewiczem. Godzinami rozmawiali o dziesiątkach znanych im losów i zdarzeń; przywoływali z pamięci historie gdzieś opisane, sprawy sądowe, sytuacje rodzinne, przypadki znajomych. Tłem konstruowanych fabuł uczynili typowe warszawskie blokowisko, podobne do tych, na jakich obaj wówczas mieszkali.

„Staraliśmy się (…) wyzbyć tego polonocentryzmu nie do zniesienia, ciągłych lamentów, obnoszonego cierpienia i przeświadczenia że jest się pępkiem świata”; „chcieliśmy ominąć to wszystko, co nazywa się Peerelem” – deklarowali. Świadomie dążyli do tego, by opowieści nie nasuwały dosłownych skojarzeń miedzy danym przykazaniem a treścią odpowiadającego mu odcinka. Kreowali świat, w którym relacje między dobrem i złem, między miłością i nienawiścią, wiernością i zdradą, rozumem i wiarą, premedytacją i przypadkowością, prawdą i oszustwem, są skomplikowane, nieostre i niejednoznaczne.

Początkowo Kieślowski planował oddanie realizacji Dekalogu w ręce reżyserów debiutantów. Gdy powstałe pierwsze szkice, odkrył, że dotknął spraw, na których mu zależało. Mógł wnikać w sprawy tak jak chciał: „głęboko zamiast szeroko”. Dlatego zdecydował się, że sam wyreżyseruje serial. I doprowadził do tego, że dwa odcinki (V, VI) można było zrealizować w wersji dłuższej kinowej. W niemieckiej stacji CBS zdobył taśmę 35 mm. Podjął się nakręcenia 12 filmów! Praca nad scenariuszem trwała blisko rok. Na rozklekotanej maszynie spisywał wszystko Kieślowski. I do niego należało potem pisanie dokładnych scenopisów, które konsultował z operatorami, a dialogi, już na planie, także z aktorami.

Scenariusze wzbudzały kontrowersje tych, którzy je czytali. Także recenzentów wewnętrznych Telewizji Polskiej, która miała być głównym producentem serialu. Tylko jeden, Stanisław Kuszewski, sformułował negatywną ocenę: „Zamiaru naprawdę poważnego stosunku do problematyki Dekalogu w tekstach tych nie umiałem się dopatrzyć (…). W jego obecnym kształcie bałbym się zarekomendować je na antenę” napisał.

Andrzej Kołodyński stwierdził: „Jest to próba uszlachetnienia gatunku najpopularniejszego, jakim jest serial (…)” i sugerował: „Proponuję odrzucić tytuł „Dekalog” (…) zmienić zasadę kompozycyjną – zmieniając także porządek nowel”.

Natomiast marksistowski filozof z UW, prof. Henryk Jankowski, stwierdził: „Niektóre odcinki mają kształt całkowicie oryginalny, nowy, nieznany ani w filozofii moralnej, ani w literaturze pięknej. Jeżeli poziom realizacji będzie odpowiadał poziomowi scenariusza, to zostanie wyprodukowany wielce wartościowy serial o uniwersalnym przesłaniu”. Dobrze prorokował.

Przy kompletowaniu ekipy okazało się, że nie wszyscy, z którymi chciał współpracować Kieślowski, mieli na to ochotę. Po kontrowersjach wokół „Bez końca” niektórzy uważali, że reżyser jest „spalony”. Mówiono: „To rzemieślnik, nic dobrego nie zrobi”. Byli tacy, którzy mieli mu za złe podjęcie współpracy z reżimową telewizją.

Tymczasem wiosną 1987 roku zdjęty z półek „Przypadek” Kieślowskiego trafił do nielicznych polskich kin. Na festiwalu w Cannes pokazano go poza głównym konkursem. Niewielu się spodziewało, że już za kilkanaście miesięcy reżyser znajdzie się na topie. A stało się to zaledwie za sprawą tego odcinka Dekalogu, który powstał jako pierwszy.

Sławomir Idziak: „Zaproponowałem Kieślowskiemu eksperyment z obrazem, ze światłem i z filtrami. Powiedział: „Rób jak chcesz; jeśli jeden z odcinków będzie przypominał zielone gówno, to nic się nie stanie”. W ten sposób zdjął ze mnie strach i odpowiedzialność”.
Idziak wyprodukował 600 specjalnych, prawie niestosowanych w kinematografii zielonych filtrów, aby przy ich użyciu w nieostry sposób filmować „Dekalog V”. „Zdeformował świat. Zrobił go przedziwnym i odrażającym”, pisano potem o efekcie, jaki uzyskał.

Sławomir Idziak: „Krzysztof był odważny. Trudna rolę główną powierzył debiutantowi Mirosławowi Bace. Wprawdzie podpowiadałem mu taki wybór, ale to on ponosił odpowiedzialność. Nie bał się podejmowania ryzyka.”

Dariusz Jabłoński: „W przeddzień zdjęć Baka był poważny, ponury i przerażony. Niepokoił się, czy podoła roli. Potem bardzo starał się utożsamić z bohaterem, jakby nie było, zabójcą. Musiał wykonywać zadania, które czasem wzbudzały w nim sprzeciw”.
Podczas nakręcenia sceny wykonywania kary śmierci źle się poczuł, prawie zemdlał. „Zacisnęła mi się pętla na krtani. Mogłem być naprawdę powieszony, choć robiliśmy tylko kino. Nie było to miłe. Ale zbrodnia ma przecież swoją estetykę” – wspominał aktor. Ekipa była w szoku, zdjęcia zostały przerwane.

Irena strzałkowska: „A potem, na projekcji w Cannes, podczas tej sceny rozległy się okrzyki: „dosyć, dosyć”. Znany amerykański aktor Chuck Norris powiedział nam: „Zabiłem w filmach kilku facetów, ale żeby w taki sposób”…”

W marcu 1988 roku, gdy przez Polskę przetaczała się kolejna fala strajków, „Krótki film o zabijaniu” trafił do kin. I od razu podzielił krajową krytykę. Tym razem Zygmunt Kałużyński, który potem pisał, że Kieślowski to reżyser, który „kręci 10 pudeł, a tylko jedno mu wychodzi”, chylił czoła: „Szczegółowość, powaga, skupienie, z jakim film postępuje za mordercą i zarazem ofiarą, minuta po minucie, aż do jego stracenia, dają ową wszechstronność i zarazem tajemnicą charakteru ludzkiego, jaka jest cechą sztuki (…) i jaką rzadko znajdujemy w kinie, może czasem u jakiegoś Bunuela czy Bergmana…”.

W maju 1988 roku „Krótki film o zabijaniu” pokazano w konkursie MFF w Cannes i wyróżniono go Nagrodą Jury oraz nagrodą FIPRESCI. „Kieślowski jest jednym z tych, którzy zadecydują o obliczu kina najbliższych dziesięciu lat” – obwieściła wtedy „Le Quotidien de Paris”. W ciągu kilku dni jego nazwisko zapamiętała cała filmowa Europa. Niebawem poznawała też wcześniejsze jego filmy. Po ich retrospektywie w Paryżu, jesienią 1988 roku, pisano w „Cahiers du Ciemna”: „Kieślowski jest artystą niemożliwym do zaklasyfikowania (…). Drwi zarówno ze Wschodu jak i z Zachodu. (…) Źle widziany przez polskie władzę kończy serial „Dekalog”. Nie zastanawia się nad śmiercią kina, lecz posuwa się do przodu, a nawet biegnie tak jak Witek w „Przypadku”.”

W grudniu 1988 roku z „Krótki film o zabijaniu” Kieślowski otrzymał Feliksa. Od tego momentu jego międzynarodowa kariera rozwijała się w błyskawicznym tempie.

Zdjęcia do „Dekalogu” kręcono przez 15 miesięcy, cała produkcja trwała 21. Ekipa składała się z 30-50 osób. Każdy odcinek serialu filmował inny operator. Jedynie Piotr Sobociński – dwa. W każdym odcinku pojawiali się inni aktorzy. W sumie blisko stu. Wybitni, znani i nieznani. Potem żartowano, że w Polsce aktorzy dzielą się na tych, którzy grali lub nie w „Dekalogu”.

Dariusz Jabłoński: „Nie spotkałem w życiu nikogo, kto pracowałby tak intensywnie jak Kieślowski. W okresie realizacji „Dekalogu” posiwiał, wyłysiał, schudł; już w połowie zdjęć nieraz szukał miejsca, by poleżeć i chwilę odpocząć.”

Cały serial światową premierę miał we wrześniu 1989 roku na MFF w Wenecji. Zrobił furorę. Po latach, w roku 2000, na zorganizowanej przez Amerykańską Akademie Filmową retrospektywie twórczości Kieślowskiego Kenneth Turan stwierdził, że „Dekalog” to „bezdyskusyjnie jedno z największych dzieł nowoczesnego kina”. Ken Wlaschin nazwał je „Obywatelem Kaneem” naszych czasów.
TVP pokazała „Dekalog” dopiero w lutym 1990 roku. Niebawem sprzedała go 50 dystrybutorom do 75 krajów! Trafił do większości krajów europejskich a także do USA, Kanady, Ameryki Łacińskiej, Izraela, Japonii, Australii, nawet do Iranu. Przekroczył bariery kulturowe, religijne, medialne. Dzisiaj wiedzie nowe życie na płytach DVD.

Artykuł pochodzi z magazynu „Film” (marzec 2011), autorstwa Stanisława Zawiślańskiego. Materiał został spisany przez Witolda „Syzyfa” Paczkowskiego.

__
Witold Paczkowski
Pozostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *