Wierzę w przypadek

Jacek Fuksiewicz: Czy pańskie spotkanie z Krzysztofem kięslowskim to rezultat przypadku, czy też wpisane jest w jakąś logikę wydarzeń?

Marin Karmitz: Osobiście wierzę głęboko w spotkania, które zdarzają się jak cud, w przypadek. W pewnym sensie moje spotkanie z Krzysztofem było takim przypadkiem.

– A znał pan już przedtem filmy Kieślowskiego?

– Tak. Miałem ochotę go poznać. Jest to jeden z nielicznych reżyserów, których filmy chciałbym produkować. Nie mogę bowiem pracować z ludźmi, jeśli nie doznałem olśnienia, jeśli nie mam z nimi kontaktu. Krzysztof przyszedł ze swoim tłumaczem i były to dwie godziny rozmowy o innych sprawach niż kino: o życiu, o człowieku, o sprawach ogólniejszych – i kontakt został nawiązany. Powiedział mi przy tej okazji dwie rzeczy: że myślał o realizacji trylogii pod hasłem „Wolność – Równość – Braterstwo”.

– Jak zareagował pan, gdy reżyser zaproponował ów temat?

– Dotknął on bezwiednie czegoś, co dla mnie jest niezwykle cenne, ponieważ wychowałem się na tych trzech hasłach. Jestem bowiem imigrantem z Rumunii, skąd przyjechałem jako dziecko do Francji w roku 1947, a te trzy słowa były symbolem wartości republikańskich, które nas tutaj przywiodły. Ale ważne jest dla mnie także wszystko, co jest wokół tych trzech słów: na przykład jedną z moich pierwszych lektur, gdy miałem 13 lat, były „Drogi wolności” Sartea, które wywarły na mnie ogromny wpływ. Co znaczy to słowo: wolność, co za nim stoi, jak można je interpretować dziś, w świecie, w którym się znajdujemy? To były pytania, które sobie stawiałem i byłem niezwykle ciekawy, jak odpowie na nie reżyser o bardzo bogatej osobowości.

– Czy trylogia „Trzy kolory” to film francuski, polski czy może szwajcarski? Co oznacza w wypadku wielostronnej koprodukcji?

– Są to filmy zarazem lokalne i uniwersalne. Z jednej strony można powiedzieć, że „Niebieski” jest filmem francuskim, „biały” polskim, a „Czerwony” szwajcarskim, tak są one mocno wpisane w realia Paryża, Warszawy i Genewy – ale mogłyby się one również dziać gdzie indziej. Ich siłą jest to, że wyrastają one z przeszłości, historii, kultury Kieślowskiego jako Polaka i z jego kraju – a zarazem rozszerzają się na cały świat dlatego, że wyrastają z tych konkretnych źródeł.

– Jak wygląda sytuacja kina francuskiego, i szerzej: czy zdoła się przeciwstawić coraz większej dominacji kina amerykańskiego?

– Jestem jednym z nielicznych producentów francuskich, który zawsze zajmował się koprodukcjami – ponieważ sądzę, że bardzo ważne jest umacnianie jedności europejskiej. Trzeba pamiętać, że jesteśmy obecnie w stanie wojny, która toczy się o bardzo ważną stawkę, pomiędzy Europą, i nawet resztą świata, z jednej strony – a Stanami Zjednoczonymi z drugiej. Ta wojna jest rezultatem dążenia Amerykanów do opanowania światowych systemów komunikacji. To dla nich dziś ważniejsze niż ich armia, na tym bowiem opiera się teraz siła amerykańskiego imperium.

– Jak się teraz może bronić kino europejskie?

– Aby uzbroić się do tej batalii, Europa musi współdziałać, musi zebrać razem swoje siły, swoje idee. I właśnie Kieślowski daje nam do ręki argument, tuż przed rozpoczęciem decydujących obrad GATT na temat, że możliwe jest połączenie sił i środków europejskich do produkcji scenariusza tak głębokiego – a zarazem zachowanie narodowych różnorodności.

Rozmowa przeprowadzona przez Jacka Fuksiewicza z Marinem Karmitzem, producentem trylogii Krzysztofa Kieślowskiego „Trzy kolory” („Polityka”, 1993 rok, nr 42)
Tekst spisany i udostępniony przez Witolda „Syzyfa” Paczkowskiego

__
Witold Paczkowski
Pozostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *