Wywiad nie do druku

14.XII.1973

Andrzej Kołodyński: Twoim zdaniem – co to właściwie jest dokument?

Krzysztof Kieślowski: To taki film, rozumiesz, który powinien patrzeć szeroko. Nawet jeśli patrzy wąsko, to powinien patrzeć na sprawy, które się istotnie dzieją. Powinien przynosić poznanie tego, co jest, a nie tego, co powinno być.

– A film telewizyjny?

– Właśnie robię teraz. Taki wąski temat, Ale nie sądzę, żeby go puszczono, absolutnie nie.

– Nie za wcześnie o tym mówić? To chyba dalsza sprawa.

– Wcale nie dalsza. To jest sprawa podstawowa.

– Jeśli dali ci pieniądze…

– Biorę i robię. Ale zauważ, jak to długo jeszcze będzie trwało? Z filmów, które zrobiłem w Wytwórni… mogę je policzyć… sześć zrobiłem w Wytwórni. Z tego cztery wstrzymane. Więc oni już nie mają ochoty, żeby było więcej takich filmów. „Z miasta Łodzi” nie wolno wziąć z Archiwum, nie wiem dlaczego. „Fabryki” nie wolno wziąć absolutnie, tytuł podkreślony na czerwono… O „Robotnikach” (Robotnicy ’71), nie ma w ogóle mowy. „Murarza” też nie wolno. Masz już cztery filmy. Dwa pozostałe – to film o urzędnikach i o przygotowaniach Fiata do wyścigu w Monte Carlo (Przed rajdem), który zresztą też nigdy nie szedł w kinach, bo dyrektor FSO załatwił, że go zdjęli. To wprawdzie niedobry film, ale nie o to chodzi. Chodzi o tendencję, o sprawy, które możesz poruszać i te, których nie możesz. Ja na sześć poruszonych spraw pięciu nie mogłem, jak się okazuje.

– A jesteś Wańka-Wstańka, skoro nie przeszkadza ci to robić filmu „Dziecko”…

– Teraz mogłoby się wydawać, że ten temat nie będzie kolidował z oficjalną propagandą, ponieważ jest to film o tym, że się chce mieć dzieci, że rodzi się dzieci, że robi się wszystko, żeby te dzieci wychować… Jednym słowem to wręcz wyraz oficjalnej propagandy. Ale jak ten film zobaczysz, a zobaczysz w jakimś momencie – wyda ci się, że jednak nie… Ponieważ ja mam szacunek dla swojego zawodu i rejestruję to, co wydaje mi się godne zarejestrowania i prawdziwe jest w tym filmie, niestety, cała kupa spraw, które do propagandy nie pasują. Od wyglądu rzeczy, przez wygląd ludzi, przez jakieś tam wchodzenie w ich mentalność, ich poglądy…

– A jak w takim razie wytłumaczysz dokumenty, robione przez innych ludzi, których znamy i wiemy, że są uczciwi, a które przynoszą nam optymistyczną pieśń o rozwoju?

– Może robią je ci, którzy wierzą w swoją rzeczywistość? Tak po prostu. Byli i są idealistami, wierzą w to… Na przykład w swój naród. Ale ja nie wierzę.

– Skoro jednak robisz filmy, musisz docierać do widza, bo inaczej jaki to ma sens?

– Wiesz przecież, że w gruncie rzeczy mnie to specjalnie nie interesuje… to docieranie do widza.

– Więc dokument jest tylko po to, żeby rejestrować coś dla archiwum?

– Ja bym się nie zastanawiał nad tym, co jest funkcją dokumentu, to zbyt złożona sprawa.

– Ale robisz film w jakimś celu?

– Tak.

– W jakim?

– Dla siebie samego. Oczywiście, nigdy w życiu nie mogę powiedzieć tego nikomu…

– Czy to nie jest tak, że każdy reżyser marzy choćby podświadomie, żeby jak najszerzej dotrzeć ze swoim dziełem?

– Tak, oczywiście, ja bym chciał na przykład, żeby mój film podobał się kilku moim znajomym… Kilkunastu ludziom, na których mi zależy. Niedawno byliśmy w Sopocie z kolegą Z. (Tomasz Zgadło), pisaliśmy scenariusz w Zaiksie, więc widzisz jakeśmy wspaniale wyrośli. Jedliśmy sobie śniadanie w pokoju, siedzieliśmy z autorami piosenki „Hipopotam” przy jednym stole… Byliśmy w bardzo przyjemnej sytuacji towarzyskiej. I wtedy tak sobie przeanalizowaliśmy nasze dotychczasowe życie zawodowe, moje cztery lata, Tomka trzy. Doszedłem do wniosku, jak to sobie wszystko przemyślałem, że poza dwoma drobnymi uchybieniami towarzyskimi (Kieślowski ma prawdopodobnie na myśli wspomniane już filmy o urzędnikach i przygotowaniach do wyścig przyp. A.K.), które wynikły w gruncie rzeczy z nieporozumienia, nie z mojej złej woli – ja nigdy w tym, co robiłem, nie sprzeniewierzyłem się temu, co myślę, co mnie otacza. I stąd te moje filmy nie do wzięcia z Archiwum.

– Bierny opór; nie obawiasz się, że to postawa trochę jałowa?

– Absolutnie klasyczna postawa, nie obliczona na przyszłość.

– Coś w tym jest nie tak…

– To wymyśl coś na pewno ci nie kłamię.

– Może zawiodłeś się na przyjęciu pierwszego filmu? Taki garb psychiczny?

– Absolutnie się nie zawiodłem. Pierwszy film, to najlepszy, jaki udało mi się do tej pory zrobić. Był to film dla telewizji – „Zdjęcie” – który w tym momencie nie istnieje. Nawet negatyw. Nie dlatego, żeby mi zrobić na złość, ale najzwyczajniej w świecie go podpier… Najpierw zaginęły dwie kopie, które zostały zrobione. A w tej chwili – bo byłem tam, chciałem odtworzyć ten film, za własne pieniądze zrobić sobie kopię – w tej chwili nie ma negatywu. A jeszcze dwa lata temu był, dowiadywałem się… Rozumiesz, ginie pierwsza kopia, potem druga, a teraz ginie negatyw. Zapłaciłem dwieście złotych temu archiwiście, żeby znalazł. Poszukał i nie znalazł. Wszystko to jest nieważne, oczywiście… Teraz myślę tylko o filmie, który robię, o tym scenariuszu, który właśnie piszę – i to wszystko. Zrozum, ile – poza idiotycznym, dziewiętnastowiecznym, mało, że niemodnym, ale absolutnie kretyńskim przywiązaniem do szacunku wobec samego siebie… do przekonania, że jest się z grubsza biorąc w porządku – ile poświeciłem do tej pory sukcesów, stopni kariery, pieniędzy. Chyba rozumiesz, że gdybym robił od tych czterech lat takie filmy, jakie się ode mnie oczekiwało… Czy nie mógłbym teraz bez żadnych problemów robić dużych, dobrze płatnych, wszędzie wyświetlanych filmów?

– Nie jesteś za młody, żeby już gorzknieć?

– Na to już nie poradzę, to może kwestia ustroju psychicznego, nie tylko warunków zewnętrznych.

– Dobrze, że mimo to filmy robisz…

– No i robię – ale zastanawiam się od półtora mniej więcej roku, kiedy to się po prostu przerwie. No bo ilu jeszcze głupców będzie dawać pieniądze po to, żeby później oglądać skreślenia cenzury?

– Więc co dalej?

– Nie myślę tak daleko. Wyobrażam sobie po prostu, że jeżeli zabronią mi robienia tego, co będę chciał, to dopóki nie przejdzie mi ochota, przez jakiś czas będę robił takie filmy, jak BHP na kolei i goła dupa bawołu w kopalni w
Lublinie… A jeśli nie, to nieważne – po prostu nie będę. Mimo, że istnieje okropne przyzwyczajenie do luksusu. Luksus, który mam, to wiesz – zarabiam 2 i pół tysiąca miesięcznie jak w innych zawodach, tylko 6 czy 7… Luksus z tego jest taki, że nie mam niczego, a teraz mam mieszkanie, mam żonę i dziecko. Właśnie taki luksus, ale jest.

– Chcesz, żebym ci dał przykład dokumentalisty, który w takiej sytuacji zaczął robić filmy uczciwe ale całkiem puste? Niedaleko szukać- zresztą wśród twoich mistrzów…

– Rozumiem takie założenie: robić filmy, które absolutnie nie mogą znaleźć się na styku…, który byłby w jakiś sposób konfliktowy. Jest taki sposób podejścia do filmu, który z góry eliminuje jakiekolwiek kontrowersje przy jego przyjęciu.

– Może jest to jednak jakaś droga odkrywania innych tematów ? na przykład psychologicznych?

– Zapomniałeś, co sam o tym mówiłeś przed chwilą?

– Istota problemu w tym: chcesz czy nie chcesz być reżyserem filmowym. Jeżeli tak, to musisz szukać sposobu, żebyś mógł robić coś zgodnego z sumieniem, coś, co nie budzi twojego obrzydzenia. Szukać takiego miejsca. Czy nie uważasz, że to jest jednak WFD?

– Ja uważam, że jest to po prostu niemożliwe.

– Nie za wąsko pojmujesz dokument?

– Być może – ale jednocześnie chyba dość szeroko, bo starałem się robić rzeczy różne tematycznie i na różne sposoby.

– Poruszasz tylko tematy socjologiczne. Może trzeba pokazać coś innego – ideę na ekranie. Nie tylko życie ludzi.

– A ja myślę, że nie. Mnie się wydaje, że dokument jest właśnie po to, żeby pokazywać życie ludzi.

– To porozmawiamy o Kenie Loachu?

– O Loachu oczywiście, ale możesz już to (magnetofon) wyłączyć. Widzisz, że nic nie wyszło…

Artykuł pochodzi z magazynu „Kino” (96/5, str. 4-7). Materiał został spisany przez Witolda „Syzyfa” Paczkowskiego.

__
Witold Paczkowski
Pozostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *