„Brak Kieślowskiego” o nowym wydaniu Autobiografii

Zaczyna się ta opowieść od opisu powrotu Kieślowskiego z zagranicznej podróży. To jakby wejście w świat diametralnie inny od uporządkowanego, logicznego świata Zachodu. Polska wczesnych lat dziewięćdziesiątych, pełna stolikowych handlarzy, próbujących łapczywie nadgonić lata gospodarczego Matriksu, jaki nam zafundował socjalizm. Jak credo brzmią słowa Kieślowskiego: „Przyjeżdżając do Paryża, nie mam poczucia powrotu. Do Paryża przyjeżdżam.”.

Krzysztof Kieślowski nie żyje od ponad szesnastu lat, ale jego twórczość wciąż oddziałuje na twórców młodszych pokoleń. Dość wspomnieć Niemca Toma Tykwera, który zrealizował „Niebo”, według projektu Krzysztofów Kieślowskiego i Piesiewicza.

W Polsce krytyka miała z Kieślowskim problem. Dość powszechny był podział na „akceptowanego” Kieślowskiego krajowego i „kontrowersyjnego”, robiącego filmy za granicą. Cenzurą był „Krótki film o zabijaniu”, po którym Kieślowski stał się reżyserem pożądanym na Zachodzie. Trylogia filmowa „Trzy kolory” spotkała się z dość ostrymi niekiedy i chyba niesprawiedliwymi ocenami. Najogólniej mówiąc, zarzucano Kieślowskiemu, że „zdradził” swoich wcześniejszych bohaterów, porzucił portretowanie zwykłych ludzi na rzecz metafizycznych wycieczek w rejony dość odległe, z czym dotąd kojarzony był Kieślowski.

„Autobiografia” Krzysztofa Kieślowskiego w opracowaniu Danuty Stok pokazuje reżysera jako twórcę integralnego, to znaczy idącego własną drogą, dokonującego wyborów, które nigdy nie odpowiadały takim czy innym „oczekiwaniom”. Nie jest to jednocześnie typowa biografia. Nie analizuje korzeni bohatera, stosunkowo niewiele dowiadujemy się o jego życiu prywatnym. Jest to natomiast pasjonująca opowieść o artyście, bez mała jego spowiedź, bo mówi w niej rzeczy, na które rzadko pozwalają sobie twórcy w „zwykłych” wywiadach. Danuta Stok złożyła książkę z zapisów rozmów z Kieślowskim, wielu godzin rozmawiania, ale przede wszystkim słuchania. Poznajemy człowieka, którego żywiołem jest obserwacja i opowieść. Gawęda Kieślowskiego składa się właściwie z ciągu obrazów, przetykanych jego komentarzami. To samo w sobie materiał na film dokumentalny.

Zaczyna się ta opowieść od opisu powrotu Kieślowskiego z zagranicznej podróży. To jakby wejście w świat diametralnie inny od uporządkowanego, logicznego świata Zachodu. Polska wczesnych lat dziewięćdziesiątych, pełna stolikowych handlarzy, próbujących łapczywie nadgonić lata gospodarczego Matriksu, jaki nam zafundował socjalizm. Jak credo brzmią słowa Kieślowskiego: „Przyjeżdżając do Paryża, nie mam poczucia powrotu. Do Paryża przyjeżdżam.”

Reżyser wspomina swoje dzieciństwo, naznaczone chorobą ojca zmagającego się przez wiele lat z gruźlicą. Zmusza Kieślowskich do licznych przeprowadzek, w ślad za ojcem leczącym się w kolejnych sanatoriach. Mały Krzysztof żył biednie, tak jak większość Polaków tuż po wojnie. Biegał z chłopakami, ale od najmłodszych lat fascynował go świat książek. Ciekawy jest wątek o przywłaszczaniu cudzych wspomnień. Kieślowski twierdzi, że dzieli się ze znajomymi anegdotami, których świadkiem nie był i zna je z drugiej ręki. Mimo to traktuje je jak własne przeżycia. Podobnie jak historie, których nie mógł zapamiętać, bo był zbyt mały. A jednak opowiada je. Czy nie o tym właśnie jest film „Podwójne życie Weroniki” – historia dwóch dziewczyn, w Polsce i we Francji. Gdy jedna z nich umiera, druga niejako zaczyna kontynuować życie tamtej. Można powiedzieć, że to również film o samym fenomenie opowiadania.

W tej dziedzinie Kieślowski osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Przeczytajcie chociażby opowieść o tym, jak po raz pierwszy obejrzał zachodni film. Był to „Fanfan Tulipan” z Gerardem Philip’em. Narracyjny talent idzie u Kieślowskiego z umiejętnością dotykania tego, co istotne. Nie ma tu miałkiego gaworzenia, jakie zdarza się piszącym autobiografie. Jest za to dużo szczerych wyznań, z pewnością bolesnych. „Ojciec zmarł na gruźlicę, kiedy miał czterdzieści siedem lat, był młodszy niż ja obecnie.Chorował przez dwadzieścia lat i przypuszczam, że dalej nie chciał żyć. Nie mógł pracować, dać tego, co powinien rodzinie. (…) Mama umarła w 1981 roku; miała wtedy sześćdziesiąt siedem lat. Stało się to w samochodzie prowadzonym przez mojego przyjaciela. Rodziców nie ma więc od bardzo dawna. (…) O tysiącach rzeczy z nimi nie porozmawiałem. Nigdy juz się ich nie dowiem. Mam siostrę. Jednak nie mogę z nią być bardzo blisko, bo po prostu nie mam na to czasu. Z nikim nie mogę ostatnio być blisko. Ciągle pracuję” – mówił na kilka lat przed śmiercią.

Dwa duże rozdziały książki zostały poświęcone pracy Kieślowskiego nad filmami dokumentalnymi i fabularnymi. Na ogół nie był zadowolony ze swoich dzieł. Mało tego, pracę na planie filmowym uważał za katorgę. „Kino to nie publiczność, festiwale, recenzje, wywiady. To wstawanie codziennie o szóstej rano. To zimno, deszcz, błoto i ciężkie lampy. To nerwowe zajęcie, któremu w pewnym momencie wszystko musi zostać podporządkowane – także rodzina, uczucia, prywatne życie. (…) Chyba nie powinieniem już uprawiać tego zawodu. Kończy mi sie coś niezbędnego do robienia filmów – cierpliwość” – czytamy we wstępie zatytułowanym „Epigraf”.

Nie wiemy, czy Kieślowski naprawdę rzuciłby robienie filmów, czy też była to z jego strony jednak pewna kokieteria, do której zresztą miał skłonność. Z „Autobiografii” przekonać się jednak możemy, że do filmu Kieślowski trafił, bo po prostu takie było jego przeznaczenie, los, czy jak to nazwać. Dla kinomanów wielką gratką będą opisy pracy nad kolejnymi dokumentami. Kieślowski mówi o tym, skąd czerpał pomysły, jak wyglądała ich realizacja. I znowu widać, że reżyser szedł drogą wytyczoną przez jego artystyczną wrażliwość. Gdy uznał, że w filmie dokumentalnym niebezpiecznie zbliżył się do granicy ludzkiej intymności, wykonał gest, który genialnie zmetaforyzował w zakończeniu „Amatora”. Skierował kamerę na siebie, to znaczy na bohaterów, których sam powoływał do życia. Zaczął opowiadać historie czerpiące z doświadczenia dokumentalisty, ale mające nad nimi tę przewagę, że mogły zdarzyć się każdemu i wszędzie. Prześledzenie związków między dorobkiem dokumentalnym Kieślowskiego a jego fabułami jest ciekawe, bo pokazuje, jakimi tropami podążała wyobraźnia artysty. To także cenne źródło informacji o tym, jak twórca pisał swoje scenariusze (najpierw sam, potem w duecie z Krzysztofem Piesiewiczem), jak wyglądała praca na planie i później, w studiu montażowym.

Nie brak tu refleksji nad Polską i Polakami. Kieślowski wpisuje się w długą tradycję naszej inteligencji, rozdartej pomiędzy lojalnością a niechęcią wobec swojego narodu. W pewnej mierze reżyser był idealistą. Ale był to idealizm zaprawiony goryczą. „Nie wiem, co to znaczy wolna Polska, bo leży w niedobrym miejscu geograficznym. Ale przecież to nie znaczy, że tego kraju nie da się urządzić mądrze. Na pewno można. Niestety nie ma żadnych znaków, które wskazywałyby na to, że się go tak urządza. Urządza się go w istocie tak samo głupio jak przedtem, tyle tylko że teraz my to robimy. I to jest najprzykrzejsze”.

Wyobrażam sobie Kieślowskiego, gdy mówi te słowa. Z papierosem w dłoni, którą podpiera podbródek, wyrzucającego z siebie precyzyjne, krótkie zdania, uważnie patrzącego na swego słuchacza. Widzę człowieka, który wie więcej, widzi dalej niż inni – i ta wiedza obarcza go jakimś nieznośnym ciężarem. Kim jest reżyser? Takie pytanie nasuwa się po lekturze „Autobiografii”. Być może to ktoś, kto ową wiedzę, a czasem widzenia (wykraczające poza wiedzę) przekłada na język filmu. Na dialogi, obrazy, postaci. Każdej z nich daje cząstkę siebie, swojego doświadczenia.

Kieślowski jak chyba żaden polski reżyser potrafił uwolnić się od polityczności, radykalnie opowiadając się za metafizycznym spojrzeniem na ludzkie życie. Każdy boi się być sam, każdy boi się śmierci, każdy zadaje sobie, przynajmniej od czasu do czasu, pytanie: „kim jestem”?

Brakuje dziś Kieślowskiego, i w kinie polskim, i światowym. Brakuje człowieka, który umiałby opowiadać nam o nas samych językiem wyszukanych obrazów, ale nie pozbawionym odniesień do banalnej codzienności. Który potrafiłby tłumaczyć nasz los na język sztuki poważnej, nie mizdrzącej się do odbiorcy, podejmując z nim dialog.

Nieduża książka w opracowaniu Danuty Stok jest lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy za Kieślowskim tęsknią, i którzy w jego twórczości odnajdują – jak ja – wciąż nowe pokłady rozpoznań.

Recenzja autorstwa Jarosława Jakubowskiego został opublikowany w bezpłatnym magazynie „Księgarni Matras – przewodnik po świecie książek” (numer 99, październik 2012). Recenzję dostarczył Marek „Freezee” Kutyła.

__
Rafał Toborek
Pozostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *